sobota, 11 października 2014

#13 Zayn część 11

~Oczami Zayn'a~
-(t.i)!!-wrzasnąłem i zacząłem trząść ramionami dziewczyny-(t.i)...(t.i)... nie umieraj...(t.i)
Czułem się jak w jakimś koszmarze. Znowu zemdlała, w dodatku w takim momencie. Gdzieś tam w głębi serca cieszyłem się, że to przerwała, ale jednak strasznie się o nią bałem
-Zayn-krzyknął ktoś pochylający się nad dziewczyną-Zayn, puść ją, bo zrobisz jej krzywdę.
Nic do mnie nie docierało. Byłem jak w amoku. Chciałem tylko widzieć ją zdrowa i pełną życia. Uśmiech, który tak bardzo poprowial mi humor. Chciałem cofnąć czas i nigdy nie narażać jej na takie zło.
-Zayn do cholery-krzyknął głos którego nie mogłem nie posłuchać-moja mama. Wystarczyła tylko chwila mojej dezorientacji. Ktoś zabrał (t.i), a chłopcy trzymając mnie z ramiona odciagneli. Sanitariusze karetki z tym jej znajomym lekarzem jechali przez kościół. To wszystko moja wina, że dziewczyna, która kocham doprowadziła się do takiego stanu. Moja. To ja ją zabiłem. Kiedy (t.i) zniknęła za drzwiami szpitala otrzeźwiałem.
-jedziemy-zarządzilem już opanowany i nikt nie miał odwagi mi się sprzeciwić. Ruszyłem do samochodu, którym przyjechała Pezz, a za mną wsiedli wszyscy najbliżsi przyjaciele (t.i).
-za karetką-krzyknąłem do kierowcy.
Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że się spóźniony, że ona już.. nie, nie mogłem tak myśleć. Niall w zdenerwowaniu uderzał butem o podłogę. To wszystko ... myślałem, że zaraz oszaleje. Chłopak zaczął pukać coraz szybciej. Po patrzyłem na jego nogę mając nadzieję, że przestanie, ale dalej pukał jak w trasie. Wszyscy tak wygladalismy, każdy strasznie się martwil. Paradoksalnie śmieszne bylo to, że zaraz do szpitala wpadnie orszak weselny złożony z dwóch zespołów.
-przestań-wrzasnalem na granicy szału. Już miał coś odpowiedzieć kiedy samochód się zatrzymał. Ignorując wszystkich i wszystko wbiegłem do szpitala i przepychając się do kolejki podszedłem do recepcji.
-przed chwilą przywieziono tu młodą dziewczynę która zmalała. Gdzie jest?-spytałem pielęgniarki.
Kobieta skarciła mnie wzrokiem.
-inni kulturalnie czekają w kolejce, kiedy chcą się czegoś dowiedzieć. Miałem ochotę ją za to uderzyć. Czy ona sobie kpi?
-do kurw..-zacząłem, ale przerwał mi Liam.
-przepraszam gdzie możemy ją znaleźć?
-oddział ratunkowy jest na parterze. Tymi schodami na sam dół-pokazała ręką-tam be...
Dalej jej nie słuchałem. Wystarczyły mi tylko takie informacje. Zbiegałem po schodach najszybciej jak się dało. Na dole było zupełnie inaczej cicho i spokojnie. Nie tak jak się spodziewałem. Zobaczyłem podobną recepcję tyle, że z młoda dziewczyną, która jakby na mnie czekała.
-za tym przeszklonymi drzwiami-pokazała na drzwi za sobą-piąte drzwi na prawo. Teraz ją reanimuja wiec musisz poczekać na zewnątrz.
-dzięki-powiedziałem i pobiegłem pod salę. W środku było duże łóżko z moją (t.i) przy której kręcili się różni lekarze. W ręce wbijali jej różne rurki, rozcieli sukienkę w której tak ładnie wyglądała i przebrali w jakiś szpitalny podkoszulek. Przyjklejony do szyby czekałem aż skończą. Trwało to chyba wieczność  ale w końcu podszedł do nas ten jej Patrick.
-co jej jest?-spytałem ostro.
-(t.i) zemdlała bo przedawkowała leki uspokajające-zaczął facet, a ja omal się nie przewróciłem. Chciała się zabić?- nie wydaje mi się, że chciała się zabić-odpowiedział na moje nieme pytanie- miała dzisiaj za dużo stresu i myślała, że jej to pomoże, ale wyszło na odwrót. Niestety-nie znałem go, ale wydawał się być tym faktem strasznie przejęty- jej ciało jest wycieńczone wiec daliśmy jej sporą dawkę leków i teraz będzie spać przez kilka dni.
-jak długo?-zapytałem słabo i usiadłem na wolnym krześle.
- obudzi się prawdopodobnie w niedzielę,-odpowiedział- a teraz przepraszam.
Zostaliśmy sami, a ja miałem wrażenie, że się rozpadam. To wszystko była moja wina. To jak teraz wyglądała czy się zachowywała. Zniszczyłem jej życie, bo przez chwile myślałem, że Perrie to ta jedyna kiedy tak naprawdę to (t.i) zawsze nią była. Od zawsze i na zawsze. I to nie tak, że nie kochalem Pezz.
Oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach. Nie płakałem. Po prostu tak łatwiej było mi się skupić.
Nie wiem ile czasu spędziłem w takiej pozycji, ale w końcu zrobiło się wokół mnie całkiem cicho. Wiedzieli  że chce zostać sam.
Z zamyslenia wybudzila mnie dopiero mała dziewczęca dłoń. Podniosłem wzrok i zobaczyłem Perrie. Nie miała już na sobie tej pięknej sukienki tylko ulubione jeansy i jakaś bluzę. W jednej ręce trzymała kubek gorącym napojem, a na ramieniu miała torbę. Spojrzałem jej w oczy.
-wypij-powiedziała  a ja od razu wykonałem jej polecenie. Dziewczyna usiadła na wolnym krześle obok mnie. Siedziałem cicho pijąc herbatę kiedy się odezwała.
- bardzo długo cie nie było-zaczęła.
-to która jest godzina?-spytałem odruchowo.
-2:30-odpowiedziała szybko- zaczęłam się o ciebie martwić i przy okazji przywiozłam ciuchy na przebranie-dopiero teraz na siebie popatrzyłem. Nadal byłem w ślubnym garniturze.
-dziękuje-powiedziałem i złapałem ją za rękę. Dziewczyna tylko ją scisnęła w odpowiedzi. Siedzieliśmy przez chwile w ciszy, ale tylko pozornej. Nasze myśli wręcz krzyczały. Dlaczego mi pomaga? Powinna być na mnie wściekła, sprzedać mi policzek i wrócić do domu, ale taka właśnie nie była Perrie.
-przepraszam-powiedziałem. Dziewczyna spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Zayn...-zaczęła delikatnie- to nie twoja wina. Gdybym ja zareagowała nic by się nie stało.
Świetnie teraz będzie brać na siebie winę.
-wiesz, że nie przepraszam za to co się stało (t.i)-powiedziałem-chociaż za to po części też-wziąłem wdech- przepraszam, że nam nie wyszło.
- przecież to nie twoja wina
-a czyja?
-wiesz co sobie pomyślałam kiedy wróciliśmy z Bradford i zaczęliśmy przygotowania?-zapytała cicho robiąc kółka kciukiem na mojej ręce. Pokręciłem głową- pomyślałam sobie, że przy takim rozwoju spraw szybciej weźmiemy rozwód- zaśmiała się- próbowałam ją jakoś przekonać, że możemy jeszcze wszystko odwołać, ale wiesz jaka ona była uparta. Ale nie chodzi mi tu o to. Ona za wszelka cenę chciała doprowadzić do tego ślubu chociaż my mogliśmy się poddać ze względu na nią. Wtedy myślałam jak jesteście zarazem podobni i inni. Byliście jak jyn i yang na twojej ręce. Ty nie mogłeś bez niej istnieć i na odwrót bo to ona od zawsze była ci przeznaczona. Wiedziałam to od kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją w twoim towarzystwie-zrobiła głębszy wdech- To było wręcz czuć, wiec nie myśl sobie, że wszystko zniszczyłeś albo, że ja cie nie kocham i dlatego tak mówię. Po prostu ona jest tą z którą spędzisz resztę swojego życia-powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Po tym wszystkim było ją stać na takie ciepłe słowa. Popatrzyłem w jej oczy. Były takie szczere i ciepłe chociaż gdzieś w głębi czaiła się gorycz. Przytuliłem się do niej mocno.
-dziękuje-wyszeptałem do jej ucha.
-nie ma za co-również szepnęła i pogłaskała mnie po plecach dla uspokojenia.
-wiesz sadze, że będzie ci wygodniej jak się przebierzesz-powiedziała kiedy się ode mnie oderwała.
-na pewno się stąd nie rusze-powiedziałem przerażony tą myślą. Miałem wrażenie, że kiedy odejdę stąd choćby na chwilkę to (t.i) zniknie albo coś jej się stanie. Perrie tylko westchnęła. Chyba nie chciało jej się ze mną klucic, a tak poza tym była bardzo zmęczona-jedź do hotelu. Musisz się wyspać i przekazać gościom co się dzieje.
Blondynka patrzyła na mnie przez chwilę,  a potem jakby zrezygnowała z kłucenia się, wstała, pocałowała mnie w policzek i wyszła.
Teraz pozostało mi tylko czekać. Chociaż wydaje mi się, że aż, bo nigdy nie byłem cierpliwy.
~ Oczami (t.i)~
Wpadałam w ciemność. Spadałam w nią jakbym wpadła do jakiejś głębokiej dziury. Nie miałam szansy się zatrzymać. Czułam się jak Alicja z Krainy Czarów. Spadałam i spadałam, ale po pewnym czasie nie byłam tylko w ciemnej dziurze. Zaczęły się tam pojawiać wspomnienia. Od tych najstarszych kiedy Zayn powiedział "od dzisiaj będziesz moją przyjaciółką" kiedy mieliśmy po 5 lat i kiedy wpadłam do rzeki jako 8-latka i mulat oddał mi swoją bluzę. Po te najnowsze zdrada Luc'a, zaręczyny, ślub. Pokazywały wszystko w najdrobniejszych chwilach pędząc do obecnego momentu. Wiedziałam, że kiedy się skończą obudze się. Jeszcze raz zawiązałam chłopcom krawaty, dałam Zayn'owi papierosa i wypowiedziałam nieme tak.
Najpierw do życia obudził się mój słuch. W pokoju było kilka osób. Rozmawiali o czymś, ale nie mogłam zrozumieć o czym. Potem czucie. Znajome ręce trzymały moje własne lekko jeszcze odretwiałe. Na końcu otworzyłam oczy. Zamrugałam kilka razy żeby przyzwyczaić się do światła dziennego, a potem ogarnęłam wszystko wzrokiem. W małym białym, ale znajomym pokoju byli chyba wszyscy. Liam i Danielle, Louis i Elonor, Harry, Niall, Perrie i Little Mix przy ścianach, oknie, a obok mnie Zayn trzymający mnie za rękę. Popatrzyłam w jego oczy. Były pełne ulgi i nieopisanego szczęścia. "Ma żonę nie powinien tak na mnie patrzeć" pomyślałam, ale nie był to najlepszy pomysł, bo od razu zrobiło mi się niedobrze.
-wody-wychrypiałam. Zayn spojrzał na trzymana w rękach Harry'ego szklaną butelkę i od razu mi ją podał. Usiadłam i napiłam się zimnego napoju. Było mi trochę lepiej. Odstawilam ja na stoliczek obok i patrzyłam na rękę. Przypieli do niej jakąś kroplówke. Trzeba będzie temu jakoś zaradzić.
-jak długo byłam nieprzytomna?-zapytałam.
-3 dni-odpowiedział mulat.
-aha-mruknełam. Ktoś mądry specjalnie przetrzymał mnie w tym stanie. Patrzyłam przez oszklone drzwi i zobaczyłam charakterystyczny obraz. Byłam w szpitalu Patricka. Czyli to on.
-jak się czujesz?-przerwał moje rozmyslania Zayn. Popatrzyłam na niego jak na idiotę. Jak on może pytać mnie o takie pierdoły? On wziął ślub i pyta się mnie jak się czuje, zamiast powiedzieć coś ciekawego. 
-mniejsza o mnie-zaczęłam-jak ślub? Jak wesele? Która panna złapała welon a kto muszkę? Chce znać wszystkie plotki-powiedziałam zainteresowana. To prawdopodobnie nasza ostatnia rozmowa. Będę chociaż udawać radosną. Ale zamiast odpowiedzi usłyszałam ciszę. Zayn patrzył na mnie jak na chorą psychicznie, Liam zakrztusil się powietrzem a reszta patrzyła we wszystkie możliwe kierunki tylko nie moje oczy. Patrzyłam na Zayn'a który o dziwo ubrany był w garnitur ślubny, a potem na jego palce. Na radnym nie było obrączki. Wyrwałam rękę z jego uścisku i patrzyłam palce Perrie na których też takowej nie było. Patrzyłam na niego z irytacją. Wiedziałam, że się wściekł, tylko nie wiedziałam dlaczego. Zanim zdążyłam mrugnąć mulat podniósł się, wziął butelkę i uderzył nią u ścianę.
-oszalałeś-wrzasnełam wściekła.
-a ty?-krzyknął głośno-sadzisz, że kiedy ty leżałas w szpitalu my w spokoju wzięliśmy sobie ślub, a potem cudownie bawiliśmy się na weselu?
-oczywiście, że tak-powiedziałam-moja nieobecność w niczym nie przeszkadzała.
Wiedziałam jak na te słowa w oczach Zayn'a zapaliły się złowrogie ogniki. Był naprawdę wściekły. Tak naprawdę, tak samo mocno jak ja.
Nie wiem dlaczego, ale to, że się nie pobrali było dla mnie przerażające. To znowu przeze mnie. Po raz kolejny niszcze mu życie. Najpierw martwił się bo decyzja o ślubie prawie mnie zabiła, a teraz przeze mnie go nie wziął.
-czy ty się słyszysz dziewczyno?-krzyknął intensywnie gestykulując- co cie tak nagle to obchodzi? Nagle zaczęło ci na tym zależeć? Kiedy my zdecydowaliśmy, że już nie weźmiemy tego ślubu?
Miałam nadzieję, że się przesłyszałam. Oni nie wezmą ślubu? Tego było dla mnie za wiele. Za bardzo zniszczyłam mu życie i musiałam odejść.
-wyjdź-powiedziałam spokojnie co nagle wydało mi się takie nie na miejscu. Wyrachowane i okrutne. Miałam nadzieje, że on też to tak odbierze.
-że co?-zapytał zirytowany.
-wynoś się-powiedziałam- wynoś się z mojego życia i nigdy nie wracaj-dokończyłam pokazujac ręką na drzwi.
-ale. ..-zaczął, ale szybko mu przerwałam.
-wynocha-krzyknełam patrząc mu ten ostatni raz w oczy. Spojrzał na mnie wściekle, złapał marynarkę i wyszedł. Wyszedł i już nigdy nie wróci. Poczułam się nagle taka pusta. Skończyło się nasze zawsze i na zawsze.
Podeszłam do okna i popatrzyłam jak wsiada na motor i odjeżdża paląc gumy. Do moich oczu naplyneły łzy, a w sercu znowu poczułam ogromny ból. "Przynajmniej wiesz, że dobrze zrobiłaś" pomyślałam. Chociaż zaczęły nachodzić mnie wątpliwości cz aby na pewno.
-(t.i)?-usłyszałam za sobą smutny głos Niall'a. Nie wyszli. Czyli ich też musiałam się brutalnie pozbyć?
-a wy co?-spytała chamsko chociaż przez łzy chyba nie dokładnie tak to zabrzmiało-drzwi są tam-pokazałam. Wszyscy spojrzeli na mnie osłupiali.
-ale (t.i) dl...-zaczęła Elonor, ale nie pozwoliłam jej skończyć.
-wyjdźcie-krzyknęłam-no już.
Opuszczali pokój z tym żałosnym współczuciem w oczach. "Zwariowała" myśleli na pewno, ale to nie to. Byłam tylko zdesperowana. Upadłam na kolana i zaczęłam głośno płakać. W chwili kiedy zastanawiałam się czy nie skoczyć z okna chociaż i tak by mnie to nie zabiło do sali wszedł Patrick.
Popatrzył na mnie ze smutkiem przez co jeszcze bardzo się rozryczałam.
-choć do mnie-powiedział chłopak i przyciągnął mnie do siebie.
-musze zniknąć z Londynu-wydusilam pomiędzy spazmami płaczu. Patrick oderwał mnie od siebie i spojrzał w oczy. Chyba zobaczył w nich ta chorobliwą despeeacje.
-pomogę ci-powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz